Literatura:
Internet:
„Pośród porcelanowobiałych kwiatów zorzynki, ze złożonymi pionowo skrzydłami, są niemal niedostrzegalne, chociaż stoję kilka centymetrów od nich. Zielono-białe plamki pod ich skrzydłami to arcydzieło sztuki kamuflażu.” – pisze John Lewis-Stempel w Prywatnym życiu łąki. Zasadniczo nie sposób się z nim nie zgodzić. Ale diabeł tkwi, jak wiadomo, w szczegółach. Zielone plamki na zewnętrznej stronie skrzydeł zorzynka rzeżuchowca wcale nie są zielone. Wystarczy dokładnie przyglądnąć się ich strukturze. Zielony kolor to iluzja: efekt wizualnego odziaływania leżących obok siebie czarnych i żółtych łusek. I to nie jedyna tajemnica, którą skrywa ten piękny owad.
Obserwowaliście kiedyś zorzynka? „Samce patrolują teren” – co to w ogóle znaczy? Pozwólcie, że zabiorę was na wilgotną łąkę, tuż obok lasu… Było wczesnowiosenne, słoneczne przedpołudnie. Zorzynek pojawił się nieoczekiwanie, ale doskonale widoczny na tle otaczającej mnie zieloności. Rozpoznałem go natychmiast: samiec jest absolutnie nie do pomylenia z jakimkolwiek innym bielinkiem. Pomarańczowe końcówki skrzydeł tego niedużego motyla (RS 35-40mm) migały w locie. Usiłowałem go sfoczyć, ale zatrzymywał się na kwiatach dosłownie na sekundę/dwie i podrywał do dalszego lotu. W efekcie pamięć aparatu zapełniała się kolejnymi rozczarowującymi ujęciami „mleczyków” i fragmentami rozmazanego, odlatującego motyla. A potem zorzynek zniknął gdzieś w krzaczorach. Prawie się poddałem. Prawie. Bo oto zauważyłem, że 5-10 minut później zorzynek pojawił się ponownie: nadciągał z tego samego kierunku, z którego przyleciał za pierwszym razem. A potem… odwiedzał po kolei TE SAME kwiaty, które odwiedził wcześniej. W TEJ SAMEJ kolejności. Nie mogłem w to uwierzyć! Cykl powtórzył się jednak po kolejnych 5-10 minutach. Usiadłem więc po prostu w trawie i wycelowałem obiektyw w jeden z odwiedzanych przez motyla kwiatków… Nadleciał. Wylądował. I w tym idealnym momencie wcisnąłem przycisk wyzwalający migawkę… Nie stało się zupełnie nic – poza tym, że motyl odleciał w dalszą drogę. Motyla noga, baterio przebrzydła! Łąka stała się niemym świadkiem zupełnie nieprzystających do pięknych okoliczności przyrody wyzwisk i przekleństw.
No, ale to nie jest przecież historia o zwariowanych przygodach fotografa przyrody. Wiemy już, jak wyglądają samce i wiemy, że patrolują okolicę w poszukiwaniu samic, często wracając w te same miejsca. Rzućmy więc okiem na dziewczyny. Samice zorzynka rzeżuchowca to motyle niezwykle podobne do bielinka rukiewnika (od spodu) i generalnie do innych bielinków (od góry) – mamy tu do czynienia z wyraźnym dymorfizmem płciowym. Trudno je rozpoznać w locie, do tego prowadzą żywot mniej wywrotowy, niż panowie - chociaż cechuje je duża ruchliwość. Co więcej: po zapłodnieniu latają z dala od miejsc patrolowanych przez samce. Jaja składają pojedynczo na roślinach żywicielskich gąsienic (głównie rzeżucha łąkowa, czosnaczek pospolity, rzadziej inne rośliny z rodziny kapustowatych). I tu się zatrzymajmy.
Właściwie: dlaczego pojedynczo? Jaki to ma sens? Podstawowym źródłem pożywienia gąsienic są kwiaty i młode nasiona roślin żywicielskich. Na drugim miejscu zaś… zaraz zdradzę, ale najpierw ostrzeżenie dla wrażliwych: będzie makabra, lejąca się hemolimfa i wybebeszane bebechy. Na drugim miejscu są bowiem… inne zorzynki. Tak, tak: gąsienice zorzynka to okrutne i zadeklarowane kanibale – bez namysłu zjedzą siostrę, brata, kuzyna czy szerzej: każdego współplemieńca, wyklutego czy nie. Niestety, ma to trochę sensu: jedna roślina zwykle nie byłaby w stanie wyżywić więcej niż jednej gąsienicy. Ale luzik: zorzynkowe madki starają się nie dopuścić do krwawej rzezi (to oczywiście przenośnia: motyle nie mają przecież krwi!), znakując „zajęte” kwiatki i jaja feromonem. Czytelny znak dla innych zorzynków: byłam tu, to mój bąbelek, ićstond. Oczywiście feromon jest trwały przez ograniczony czas… Coż, zorzynkowemu pożeraniu maluchów możemy mówić stanowczo: nie! – a ono i tak odbywa się w zaciszu traw…
No dobrze. Zwycięski i samotny, ale na pewno najedzony maluch w końcu zamieni w poczwarkę. Sprytną taką – przypomina kolec rośliny, nawet barwę zmienia wraz z nią. Ten kamuflaż jest niezwykle ważny: w ten sposób motyl musi przetrwać prawie rok, do następnej wiosny. Wtedy wykluje się z „kolca”… Zapewniam, że zarówno poczwarkę, jak i wykluwającego się z niej motyla po prostu warto zobaczyć!
Skoro już o tym „najadaniu się”… Kapustowate produkują bogate w siarkę glukozynolany. „związki odpowiedzialne za wyjątkowo przykry zapach gotowanej kapusty (…). Glukozynolany same w sobie nie są bardzo toksyczne, ale roślina magazynuje je wewnątrz komórek w małych „paczuszkach”; podczas żucia czy zgniatania liścia przez na przykład gąsienicę (…) te paczuszki się rozrywają i enzymy wewnątrz komórek szybko przekształcają glukozynolany w trujące olejki musztardowe. Większość owadów nie radzi sobie z tymi substancjami i dlatego unika kapusty i roślin z nią spokrewnionych. (…) Ale z czasem kilka owadów znalazło na to sposób. Na przykład zorzynki rzeżuchowce, bielinki – kapustniki i rzepniki (…) rozwinęły w sobie związki chemiczne zdolne go unieszkodliwiać.” (Dżungla w ogrodzie, Dave Goulson). Krótko mówiąc, nasz motyli osesek żre truciznę i nic sobie z tego nie robi. Dorosły motyl natomiast preferuje nektar – nie jest specjalnie wybredny (chociaż, oczywiście, preferuje wspomniane rośliny żywicielskie). Widziałem go chyba na wszystkich kwitnących na wiosnę kwiatach, jakie akurat były pod ręką. Żółtych, białych, fioletowych…
Na koniec słowo o nazwie tego pospolitego, wiosennego motyla. Anthocharis cardamines nawiązuje bezpośrednio do rośliny żywicielskiej (rzeżuchy), sporo nazw europejskich – również. W pozostałych przypadkach pojawiają się nawiązania do wyglądu naszego motylego Grzegorza Brzęczyszczykiewicza (spróbujcie tylko wymówić/ poprawnie zapisać następujące zdanie: zorzynek rzeżuchowiec w blasku porannej zorzy żeruje na świeżej rzeżusze). I tak znajdziecie tam np. zorzę czy pomarańczowe końcówki. ■
„Chodzenie, w wersji idealnej, jest stanem, w którym umysł, ciało i świat spotykają się z sobą, jak gdyby były trzema prowadzącymi rozmowę postaciami, trzema dźwiękami niespodziewanie łączącymi się w akord. Wędrowanie pozwala nam na osadzenie się we własnym ciele i w świecie bez konieczności zajmowania się nimi. Daje swobodę myślenia bez niebezpieczeństwa całkowitego pogrążenia się i zatracenia we własnych myślach.
(...) Wydaje się, że piesza wędrówka ułatwia również poruszanie się w czasie, umysł bowiem wędruje swobodnie między planami, wspomnieniami i obserwacjami.” - Rebecca Solnit, "Zew Włóczęgi. Opowieści wędrowne"