Literatura:
"Motyle dzienne" M.Sielezniew, I. Dziekańska, s.230
"Motyle dzienne Polski" J. Buszko, J. Masłowski, wyd.II, s.148
"Atlas motyli", J. Twardowski, K. Twardowska, s.75
"Motyle dzienne Polski. Atlas bionomii", A. Warecki, nr 99
Internet:
Wikipedia
lepidoptera.eu
Insektarium
baza.biomap.pl
Rusałka admirał (Vanessa atalanta, L.) to motyl duży (RS 58-64mm), szeroko rozpowszechniony, zwykle liczny, dobry lotnik - a przy tym owad spokojny, często pozwalający na obserwację z bliskiej odległości (szczególnie, kiedy akurat zajęty jest pałaszowaniem soku z jakiegoś fermentującego owocka). Spotykałem go właściwie wszędzie (łąki, sady, ogrody, polany, tereny ruderalne, centra miast), na najróżniejszych kwiatach (w ogrodach oczywiście najczęściej na budlei) i – jesienią – na owocach (fajnie, jak są trochę przegniłe: jabłka, śliwki, gruszki, czeremcha).
Warto podkreślić, że admirał to motyl wędrowny - w maju przylatuje do nas z południa Europy (i daje początek generacji krajowej, czerwcowo-lipcowej), jesienią odlatuje w cieplejsze, południowe rejony naszego kontynentu… Znaczy się, tak pewnie było w ubiegłym wieku, bo na skutek ocieplenia klimatu granica „południowych, cieplejszych regionów” stopniowo przesuwa się na północ. Internetowe źródła sugerują nawet, że migracje z Europy Południowej do Środkowej z początkiem XXI w. całkowicie ustały. Tak czy siak, już wcześniej obserwowano, że pojedyncze osobniki admirała są w stanie przetrwać zimę i u nas – szczególnie wtedy, gdy jest ona łagodna. Przykładowo, Michał Książek, autor Atlasu dziur i szczelin (książki opowiadającej o niezwykłym świecie miejskiej przyrody) znalazł zimą admirała na Dworcu Centralnym w Warszawie, w jakimś zakamarku za szybą. Zauważa też, że „admirały można było oglądać jeszcze w październiku, uganiające się nad kwitnącymi rabatami wzdłuż pasażu Szymborskiej i przysiadające w miejscach, gdzie podróżni nielegalnie oddają mocz”. Wielbiciela motyli nic w tym zdaniu nie ma prawa zaskoczyć. Po pierwsze, motyle te rzeczywiście lubią siadać na odchodach i ziemi. Po drugie: w ubiegłym roku faktycznie obserwowałem admirały aż do ostatnich dni października.
Rośliną żywicielską gąsienic jest pokrzywa zwyczajna.
Ktoś policzył, że rusałka admirał pojawia się na prawie dwustu obrazach – pisze o tym Krzysztof Pabis w Dlaczego motyl zjada muchę. I jednocześnie wspomina o jednym z takich obrazów: o tryptyku „Sąd Ostateczny” Hansa Memlinga, który podziwiać można w Muzeum Narodowym w Gdańsku. Możecie się zdziwić, kiedy odkryjecie, jaka postać ma na nim skrzydła naszego bohatera. Nie zapomnijcie też poszukać tam skrzydeł innych popularnych rusałek!
A właśnie: skrzydła. Czy zwróciliście kiedyś uwagę, że na zewnętrznej stronie tylnego skrzydła admirała (tego pokrytego skomplikowanym, marmurkowym wzorkiem) wypatrzyć można parę cyfr? W zależności od tego, w które skrzydło – lewe czy prawe – będziecie się wpatrywać, będą to liczby 18 / 98 albo 81 / 89. No cóż, jeden gatunek ma zdolności językowe (rusałka ceik), ten zaś najwyraźniej jest matematykiem.
Na koniec tradycyjnie sięgamy do mitologii greckiej. Atalanta (gr. Ἀταλάντη) została porzucona przez ojca (który chciał mieć tylko synów) tuż po urodzeniu na górze Partenion. Karmiła ją niedźwiedzica - aż do dnia, gdy przygarnęli ją przypadkowi myśliwi. Gdy Atalanta wyrosła na piękną, młodą dziewczynę, nie chciała wyjść za mąż - bardziej od miłosnych amorów kręciły ją polowania i łowy. Do tego potrafiła biegać. Biegać tak szybko, że nikt nie był w stanie jej dogonić. Wykoncypowała, jak połączyć niechęć do żeniaczki z ponadprzeciętną szybkością: otóż oświadczyła, że ona to nawet chętnie poślubi jakiegoś przystojnego amanta, pod warunkiem jednak, że ją prześcignie. Jeśli zaś to ona zwycięży, będzie króciutko: zalotnik zginie przebity włócznią. Którą, oczywiście, przedźga go własnoręcznie. Panna faktycznie musiała być urokliwa, bo - co w tych okolicznościach zaskakujące - do wzięcia udziału w zawodach znajdowali się chętni! Powiadają, że Atalanta, uzbrojona we włócznię, dawała się nieco wyprzedzić swemu konkurentowi, a potem doganiała go i przebijała w momencie, gdy się z nim zrównywała... Wszystko jednak do czasu. Jeden z zalotników (Hippomenes albo Malanion, w zależności od wersji mitu) przyniósł ze sobą złote jabłka, które dostał od Afrodyty. W trakcie wyścigu, kiedy Atalanta go doganiała, rozrzucił je przed nią. Ta, zaciekawiona, zatrzymała się na chwilkę. Młodzieniec wygrał. Po prawdzie, są podejrzenia, że tu nie chodziło o żadną chciwość - panna zadurzyła się wcześniej w pięknym zalotniku i po prostu dała mu wygrać, a jabłka były tylko pretekstem... Po ślubie było elegancko do czasu, aż małżonkowie postanowili zabalować w świątyni Zeusa. Seks na ołtarzu nie mógł skończyć się dobrze: zgorszony świętokradztwem Zeus zamienił kochanków w lwy.
A co wspólnego ma z tym wszystkim motyl? Być może chodzi po prostu o nawiązanie do wyjątkowej szybkości greckiej bohaterki...
Dobrnęliście do końca? Zaproszę was w takim razie jeszcze na trzy filmy. W pierwszym zobaczycie moment przepoczwarzenia gąsienicy admirała, w drugim – wylęg motyla. Trzeci zaś jest mój: kilkanaście osobników rusałki admirała, pałaszujących owoce czeremchy w pewne jesienne popołudnie. ■
„Chodzenie, w wersji idealnej, jest stanem, w którym umysł, ciało i świat spotykają się z sobą, jak gdyby były trzema prowadzącymi rozmowę postaciami, trzema dźwiękami niespodziewanie łączącymi się w akord. Wędrowanie pozwala nam na osadzenie się we własnym ciele i w świecie bez konieczności zajmowania się nimi. Daje swobodę myślenia bez niebezpieczeństwa całkowitego pogrążenia się i zatracenia we własnych myślach.
(...) Wydaje się, że piesza wędrówka ułatwia również poruszanie się w czasie, umysł bowiem wędruje swobodnie między planami, wspomnieniami i obserwacjami.” - Rebecca Solnit, "Zew Włóczęgi. Opowieści wędrowne"